Aktualności

Ostatnia akcja Piotra Protasiewicza – dziękujemy panie Kapitanie!

Młodsi kibice raczej nie pamiętają przeboju śpiewanego przez Annę Jantar „Nic nie może wiecznie trwać”. Słowa refrenu jak ulał pasują do dzisiejszego wydarzenia – ostatniego meczu kapitana Piotra Protasiewicza w barwach Stelmet Falubazu. Wielu miało nadzieję, że jeszcze zmieni zdanie, bo jak można zapowiadać odejście z ekipy, która bije się o powrót do grona najlepszych?

Piotr zawsze jednak był słownym facetem. Zresztą nic i nikomu nie musi już udowadniać, przez 20 sezonów jazdy w Zielonej Górze, w której się zresztą urodził, na torze swojemu zespołowi oddał kawał serducha. Licencję zdał w wieku 16 lat - 7 maja 1991 roku, jego pierwszym trenerem był Jan Grabowski. Wychowanek Falubazu ligowy debiut z Myszką Miki na plastronie zaliczył 29 marca 1992 w spotkaniu ówczesnego Morawskiego Zielona Góra z miejscowym Yawalem Częstochowa. Wygrali goście 36:18, a mecz przerwano po dziewiątym biegu. Pierwszy punkt zdobył jadąc w parze z Larsem Gunesstadem, bo wykluczony został Bobby Ott. Łącznie PePe uzbierał dwa oczka. W 1994 roku zapanowała czarna rozpacz w Winnym Grodzie – Morawski spadł do II ligi. Młody Piotr decyduje się na przenosiny do Wrocławia, sezony 1997-2002 spędza w Bydgoszczy, kolejny w Toruniu. W mieście nad Brdą startuje ponownie w latach 2005-2006. Czasu z dala od rodzinnego miasta Piotr nie zmarnował! W 1996 r. w niemieckim Olching z kompletem punktów zdobywa tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów. Staje się też jednym z filarów reprezentacji Polski, która w drużynie nie ma sobie równych. W 2007 roku po 11 latach powraca do Zielonej Góry, gdzie właśnie zaczyna się nowa złota era. W latach 2008-2016 "łupem" naszego klubu pada aż sześć medali: w tym trzy tytuły mistrzowskie w 2009, 2011 i 2013. We wszystkich składach zwycięskiego zespołu, wiodąca rola należy do Piotra. Bywały spotkania, w których jeździł poobijany, na „prochach”, a pomimo tego ciągnął wynik dla Falubazu. Mobilizował się zwłaszcza wtedy, kiedy wydawało się, że już wszystko stracone. I co warto podkreślić, Protasiewicz wynik zespołowy zawsze uważał za ważniejszy od indywidualnego sukcesu. Sezon 2011 był dla niego wyjątkowo udany – Falubaz wygrał ligę, a PePe wykręcił jedną z najwyższych średnich biegowych w karierze – 2,269. W sierpniu tego roku spełnił swoje marzenie sportowe i w świetnym stylu awansował do Grand Prix. Tymczasem władze polskiego żużla wprowadziły absurdalny przepis – w polskiej lidze w sezonie 2012 mógł startować tylko jeden z zawodnik z Grand Prix. Falubaz w sezonie 2012 miałaby ich dwóch. PePe zrezygnował, aby w zespole został Szwed Andreas Jonsson, czym zyskał szacunek całego środowiska żużlowego.

Jedno jest pewne! Piotr Protasiewicz jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w bogatej historii zielonogórskiego speedwaya! Ma na swoim koncie: 14 medali Drużynowego Mistrza Polski, które wywalczył z Zieloną Górą, Bydgoszczą, Toruniem i Wrocławiem (8 złotych, po 2 srebrne i brązowe), 2 medale Indywidualnego Mistrza Polski (złoty w Bydgoszczy w 1999 r. i brązowy w Lesznie w 2011 r.), 17 medali w Mistrzostwach Polski Par Klubowych (w tym 5 złotych). Dołożył do tego pięć krążków w Złotym Kasku – ten ze złotego kruszcu zgarnął w 2001 r. i brązowy medal w Srebrnym Kasku. Do bogatej kolekcji laurów krajowych – dochodzą zagraniczne – 5 medali w Drużynowym Pucharze Świata (3 złote i 2 srebrne). Piotr to żywa legenda i obok Andrzeja Huszczy wizytówka żółto-biało-zielonych. Z pewnością wielu fanów Falubazu nie wyobraża sobie bez niego W69. Może powróci w innej roli? Trenera młodzieży albo działacza? Przecież wilka zwykle ciągnie do lasu, a nowy zielonogórski narybek wiele może skorzystać z podpowiedzi mistrza. Dziękujemy kapitanie za wszystko, zwłaszcza za ostatnie 16 lat, kiedy to prowadziłeś Falubaz do największych w historii triumfów. Wielokrotnie ratowałeś nam skórę w ostatnich wyścigach, w tzw. meczach o najwyższą stawkę. I do zobaczenia na stadionie! Jeszcze stanowczo za wcześnie, żebyś został tylko we wspomnieniach i w annałach zielonogórskiego i polskiego czarnego sportu.

Rafał Krzymiński